W tym roku zaczynamy zajmować się turystyką pieszą już bardziej na poważnie. Odkryliśmy Turystyczną Rodzinkę, do której przystąpiliśmy. Turystyczna Rodzinka PTTK to akcja, której pomysłodawcą jest Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Akcja-konkurs ma na celu zachęcenie rodzin do odkrywania otaczającego świata podczas wspólnych wycieczek. Formy turystyki mogą być różne: piesze, kolarskie, kajakowe, zarówno jedno jak i wielodniowe. Ogólnie świetny pomysł. Zachęcamy do odwiedzenia strony http://www.rodzina.pttk.pl/, gdzie można bliżej zapoznać się z zasadami konkursem.
Nasze tegoroczne wędrowanie rozpoczęliśmy kilkoma krótkimi wycieczkami (można powiedzieć treningowymi) po najbliższej okolicy. Były to 2 -3 godzinne spacerki, o których nie będę się rozpisywał. Pierwszą „porządną” tegoroczną wyprawą był wakacyjny wyjazd do Ustronia Morskiego.
17.07. – dzień pierwszy
Nad morze zawozi nas samochodem mój serdeczny, długoletni kolega Sławek. Jedziemy spokojnym tempem robiąc po drodze kilka krótkich postojów. Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Kołobrzegu, gdzie Sławek odwiedza znajomych.
Do Ustronia dojeżdżamy w godzinach południowych. Rozpakowujemy się w pokoju Viki Kwatera Prywatna, ul. Górna 4J (całkiem fajnym, jak za tą cenę) i tradycyjnie idziemy przywitać się z morzem i rozejrzeć po najbliższej okolicy.
Ustronie Morskie to spora wieś letniskowa nad Morzem Bałtyckim, w województwie zachodniopomorskim w powiecie kołobrzeskim. Jest to miejscowość z letnim kąpieliskiem i przystanią morską, położona nad Zatoką Pomorską pomiędzy Kołobrzegiem i Koszalinem. Jest to wieś o charakterze typowo turystycznym.
W niewielkiej odległości od centrum Ustronia znajdują się warte obejrzenia niszczejące już niestety umocnienia wojskowe z okresu PRL. W pobliskich lasach można natknąć się także na potężne schrony i działobitnie.
W gminie Ustronie Morskie znajduje się najstarszy dąb w Polsce - Bolesław (800 lat - sto lat starszy od dębu Bartka), a zaraz obok Warcisław (640 lat). Prowadzi do nich wytyczony niedawno niebieski szlak turystyczny. Niestety nie udało nam się nim przejść. Żałujemy bardzo, ale cóż, tak bywa.
18.08. – dzień drugi
Jedziemy na krótko do Kołobrzegu, zwiedzić bazylikę i zaliczyć naszą czwartą w kolei latarnię morską. Konkatedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Kołobrzegu jest świątynią rzymskokatolicką wybudowaną w XIX w. w stylu gotyckim, halową, pięcionawową. Świątynia ta była na przestrzeni wieków wielokrotnie niszczona, dlatego też w jej wnętrzu nie zachowało się zbyt dużo historycznych elementów dekoracyjnych oraz zabytków sztuki sakralnej. Do najcenniejszych elementów przechowywanych w świątyni należą: krucyfiks „figura życia” z 1330r., chrzcielnica ze scenami z życia Chrystusa z 1355r., prawdopodobnie najstarsze w Polsce stalle kapituły z drzewa dębowego z 1340r., gotycki świecznik siedmioramienny z 1327r., stalle rajców miejskich z 1400r., świeczniki z 1420 i 1523r. oraz trzy drewniane ołtarze z przełomu XV/XVI wieku.
Latarnia morska w Kołobrzegu znajduje się pomiędzy latarnią w Niechorzu (ok. 34 km na zachód) a latarnią Gąski (około 22 km na wschód). To stosunkowo nowa latarnia, wybudowana w 1947r. Zastąpiła ona latarnię z 1899r. wysadzoną przez Niemców w marcu 1945r. podczas walk o Kołobrzeg. Obecna latarnia została usytuowana w trochę innym miejscu a przy jej budowie wykorzystano fundamenty potężnych zabudowań fortecznych (poprzednia latarnia stała przed fortem, obecna stoi na jego głównej platformie).
Latarnia w Kołobrzegu nie jest zbyt wysoka (wieża ma 26 m.), wejście na nią nie wymagało od nas większego trudu.
Za namową Michała wybraliśmy się także na kołobrzeski falochron (wschodni) o długości 308 metrów. Michałowi spodobała się bardzo możliwość tak „głębokiego” wejścia w morze.
Z Kołobrzegu pojechaliśmy do wsi Sianożęty. Jest to niewielka osada letniskowa znajdującej się około 1 km od Ustronia. Obszar Sianożęt został objęty Obszarem Chronionego Krajobrazu Koszaliński Pas Nadmorski. W Sianożętach do Ustronia dotarliśmy plażą.
19.08. – dzień trzeci.
Dzień, z powodu intensywnego deszczu, który padał praktycznie od rana do wieczora, nie należał do wybitnie udanych. Michał z Anią skorzystali z okazji, iż nigdzie nie pójdziemy i skusili się na seans w kinie 7D. Podobało się im, choć seans nie należał do najtańszych i trwał jedynie 10 minut.
Mamy nadzieję, iż jutro pogoda dopisze i będziemy mogli udać się szlakiem do Latarni Morskiej w Gąskach.
20.08. – dzień czwarty - wyprawa piesza – Ustronie Morskie – latarnia morska w Gąskach (szlak czerwony) około 8 km
Pogoda dopisała, idziemy zatem do Gąsek. Gąski to nieduża wieś letniskowa w województwie zachodniopomorskim, w powiecie koszalińskim, w gminie Mielno. Znajduje się ona w całości w obrębie obszaru chronionego Koszaliński Pas Nadmorski. Przy części zachodniej wsi część nabrzeża objęta jest specjalnym obszarem ochrony siedlisk Trzebiatowsko-Kołobrzeski Pas Nadmorski. Znajdują się tu dwa zabytki: neoklasycystyczny pałac wraz z parkiem pałacowym z 2. połowy XIX wieku oraz zespół latarni morskiej.
Na wyprawę do latarni morskiej w Gąskach wyszliśmy przed południem, około godziny 11:30. Postanowiliśmy iść szlakiem czerwonym (fragmentem Międzynarodowego Szlaku Pieszego - E-9, znad Atlantyku (z Brest we Francji) do Braniewa w Polsce. Początkowo trasa mało malownicza prowadząca głównie drogą, najpierw przez obrzeża Wieniotowa, później wśród obrzeża lasu i łąk. Jako ciekawostkę warto nadmienić, iż mieszkańcy tej małej osady podjęli usilne starania o przyłączenie miejscowości do leżącego tuż obok Ustronia Morskiego. Zostały one zakończone przyjęciem przez Radę Gminy Ustronie Morskie stosownej uchwały – Wieniotowo ma zniknąć z map jako samodzielna miejscowość w grudniu 2015r.
Po około 40-minutowym marszu, zachęceni tablicą informacyjną zeszliśmy na chwilę ze szlaku w celu obejrzenia pozostałości po Artylerii Stałej BAS-31. Po raz drugi, również tylko na chwilę, zeszliśmy ze szlaku aby wspiąć się na interesująco wyglądające wzniesienie. Okazało się, iż było warto. Znajdujące się w pobliżu nadmorskie widoki niewątpliwie zasługiwały na to, aby je zobaczyć. Po raz trzeci z trasy zeszliśmy, aby na własne oczy ujrzeć, jak rzeka Czerwona kończy swój bieg w Bałtyku. Niestety, prawdopodobnie z powodu zbyt niskiego stanu wód, rzeka „skończyła się” kilkanaście metrów przed morzem. Wróciliśmy na nasz czerwony szlak. Po chwili mogliśmy obejrzeć (co prawda tylko przez ogrodzenie) budynki zespołu technicznego Gdyńskiej Komendy Portu Wojennego. Po następnych kilkudziesięciu minutach marszu doszliśmy do wniosku, że przyda nam się krótki odpoczynek. A że akurat napatoczyło się dogodne miejsce, skwapliwie z niego skorzystaliśmy.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Niestety, oznakowanie szlaku zrobiło się wprost fatalne, a w zasadzie żadne. Parliśmy jednak przed siebie asfaltową drogą licząc na to, że w jakiś magiczny sposób doprowadzi nas w końcu do upragnionego celu. To, że jednak idziemy w dobrym kierunku potwierdzili nam zmierzający w tym samym co my kierunku rowerzyści. W rozmowie z nimi dowiedzieliśmy się, iż czeka nas jeszcze spory, kilkukilometrowy odcinek (co okazało się prawdą). O dziwo, na ich licznikach widniało już 7 km mimo, iż podobnie jak my również wyruszyli z Ustronia. Według internetowego opisu trasy szlak w całości powinien wynieść około 8 km. Albo więc szlak jest o wiele dłuższy albo też ich liczniki mało miarodajne. Osobiście obstawiamy pierwszą opcję.
Zmęczeni, niemal u kresu sił i po niemałych perypetiach dotarliśmy jednak do celu – Latarni Morskiej w Gąskach. A tam kolejna niespodzianka – długaśna kolejka do wejścia. Na szczęście dość szybko udało nam się dostać do środka i wgramolić na szczyt. Ania została niestety na dole, latarnia w Gąskach do najmniejszych bowiem nie należy. A tak po prawdzie jest drugą co do wielkości latarnią polskiego wybrzeża. Jej wieża sięga 50 metrów, a na taras widokowy prowadzi aż 190 stopni. Trzeba przyznać, że siedząca na dole Ania stanowiła z góry zaledwie niewielki punkcik (można sprawdzić w galerii - na zdjęciu siedzi w ławce przy czerwonym plecaku).
Po latarni przyszedł czas na szybki posiłek – gorącą, apetyczną pizzę. Do Ustronia wróciliśmy autobusem chwilę po posiłku – udało nam się załapać na chyba ostatni w tych popołudniowych godzinach kurs.
W Gąskach niezmiernie rozbawiło nas to, iż jedyną spotkaną gęsią była wystrugana artystycznie gęś przy latarni, całkiem sporo natomiast kręciło się nam pod nogami… kur.
21.08. – dzień piąty - wyprawa piesza – plażą z Ustronia Morskiego do ujścia rzeki Czerwonej i z powrotem (ok. 3 km + powrót ok. 3 km)
Ujście rzeki Czerwonej zrobiło na nas spore wrażenie, postanowiliśmy zobaczyć je więc jeszcze raz. Ruszyliśmy plażą w samo południe z głębokim postanowieniem, iż u celu wędrówki poświęcimy przynajmniej godzinkę na leżakowanie a być może i kąpiel.
Pogoda nam dopisała, maszerowało się dziarsko i bardzo przyjemnie. Michał, niemal przez całą drogę gonił się z falami. Po około godzinnym spacerku znaleźliśmy się na miejscu. W dzisiejszym świetle rzeka okazała się rzeczywiście czerwona, a do tego wyjątkowo ciepła. Michał fakt ten oczywiście należycie spożytkował, chwilę po niej brodząc. Później zainteresował się baraszkowaniem w morzu.
Do Ustronia wróciliśmy także plażą. Mimo, iż wycieczka dość krótka, jeżeli chodzi o przebytą drogę, to jednak bardzo udana, radosna i pełna ciepłych wrażeń. A takiego doskonałego dnia nie szło zakończyć inaczej, jak tylko pięknym zachodem słońca.
22.08. – dzień szósty - wyprawa piesza – plażą z Ustronia Morskiego do Kołobrzegu (ok. 14 km)
Postanowiliśmy przejść się plażą z Ustronia do Kołobrzegu, gdzie punktem kulminacyjnym miała być prezentowana właśnie w Kołobrzegu wystawa klocków LEGO (których Michał jest fanatykiem i dumnym posiadaczem całkiem już sporej kolekcji).
Wyruszyliśmy o godzinie 10:00, a pogoda zrobiła się wyśmienita. Tak wyśmienita, iż pierwsze kilometry pokonać musieliśmy iście żółwim tempem z powodu niezliczonej rzeczy wylegujących się wszędzie plażowiczów.
Między Ustroniem a Sianożętami plaża zrobiła się już mniej zaludniona, ale naprawdę dobrym tempem mogliśmy poruszać się tak mniej więcej na wysokości Bagicza. W miejscowości tej w 1935r. rozpoczęła się budowa lotniska wojskowego. Używane było pierwotnie przez Luftwafe, a od zakończenia II wojny światowej przez Armię Czerwoną. Po likwidacji jednostki wojskowej w 1992 roku tereny bazy zostały podzielone pomiędzy miasto Kołobrzeg i gminę Ustronie Morskie. Od 2012 roku lotnisko Kołobrzeg-Bagicz jest czynnym lotniskiem cywilnym. I właśnie gdzieś na wysokości lotniska, w zaciszu wypływającego skądś strumyczka zrobiliśmy sobie pierwszy „śniadaniowy” postój (okazało się, że ów strumyczek wypływał z rury i mamy tylko cichą nadzieję, iż nie była to jakaś rura kanalizacyjna).
Ruszyliśmy dalej. Trasa zrobiła się bardzo przyjemna, plażowiczów jak na lekarstwo, mogliśmy zatem w pełni cieszyć się swobodną wędrówką, morską bryzą i nieskazitelnym widokiem morza.
W czasie naszej wędrówki bardzo zaciekawił nas w pewnym momencie sporadyczny ruch rowerzystów na znajdującym się nad plażą klifie. Kiedyś wyczytaliśmy gdzieś w jakimś przewodniku, iż z Ustronia do Kołobrzegu przebiega całkiem wygodna i malownicza trasa rowerowa. Postanowiliśmy podejrzeć, jak ona w rzeczywistości wygląda. I bardzo ucieszyliśmy się z tego naszego pomysłu, gdyby bowiem nie nasza ciekawość przegapilibyśmy bardzo urokliwy akwen wodny.
I tak krok za krokiem, kwadrans za kwadransem zaczęliśmy przybliżać się do Kołobrzegu, a gdzieś tam na horyzoncie powoli zaczął majaczyć nam zarys kołobrzeskiej latarni. Znaleźliśmy się, licząc tak na oko, gdzieś za półmetkiem trasy. Znów zaczęli się także pojawiać, choć na razie jeszcze w niewielkich grupach, nadmorscy plażowicze. Z biegiem czasu grupki zaczęły się powiększać, co raz bardziej i bardziej, aż w końcu ich ilość uświadomiła nam, iż właśnie dotarliśmy do obrzeży Kołobrzegu. Choć wydawałoby się, że do końca trasy jest już tuż tuż, okazało się iż dojście w pobliże latarni zajęło nam jeszcze całą godzinę.
I tak, nie ukrywając, trochę zmęczeni znaleźliśmy się u celu. Namawiani przez Michała wstąpiliśmy jeszcze na porcję frytek (jak się okazało miniaturową), a potem, tuż przy porcie, Michał mógł w końcu zająć się podziwianiem wystawy klocków Lego. Ba, wolno było mu nawet pobawić się nimi na specjalnie wyznaczonym do tego celu stanowisku. Zajęło mu to sporo czasu, nic więc dziwnego, że nie zdążyliśmy na powrotny autobus. Szczęście w nieszczęściu natrafiliśmy na jakiegoś lokalnego busa, który punkt 18:04 ruszał przez Ustronie Morskie do Koszalina.
Już w Ustroniu nasza rodzinka jednomyślnie stwierdziła, iż była to nasza najbardziej jak do tej pory udana wyprawa. No cóż, na pewno najdłuższa….
23.08. – dzień siódmy - zwiedzanie Trzebiatowa - spacer „Szlakiem Słonia” – ok. 2,5 km
Nadszedł czas powrotu do domu, wracamy autem ze Sławkiem, który po nas przyjechał. Po drodze postanawiamy zahaczyć o Trzebiatów. Zachęciła nas do tego internetowa strona miasta, w której bardzo mocno zachwalano miejscowe zabytki, w szczególności zaś wysoką na sto metrów wieżę trzebiatowskiego kościoła z tarasem widokowym, a co za tym idzie możliwością podziwiania z wysoka panoramy miasta i okolic.
Trzebiatów to miasto w północno-zachodnie Polsce, w woj. Zachodniopomorskim, w powiecie gryfickim. Leży na Pobrzeżu Szczecińskim, nad rzeką Regą, około 8 km od Morza Bałtyckiego. Miasto ma czytelne średniowieczne rozplanowanie w obrębie częściowo zachowanych ceglanych murów obronnych, opasanych fosą, z gotycką farą, klasycystycznym pałacem, ratuszem na rynku oraz licznym zespołem mieszczańskich kamienic.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od rynku i Ratusza, w którym to Michał koniecznie skorzystać musiał z toalety. Można zatem powiedzieć, iż zapoznaliśmy się z ów budowanym już od 1400 r. budynkiem zarówno na zewnątrz jak i z jego wnętrzem . Przy okazji zdobyliśmy komplet pieczątek, które przydadzą nam się jako potwierdzenie przy zdobywaniu odznaki Szlakiem Rynków i Ratuszy w Polsce. To właśnie w Ratuszu dowiedzieliśmy się od sympatycznej pani o „wymyślonym” przez lokalnych włodarzy „Szlaku Słonia” prowadzącym po głównych zabytkach miasta. Pomysł nazwy wziął się od pamiętnego dla miasta wydarzenia z roku 1639, w którym to do Trzebiatowa zawitała wraz ze swym treserem „gwiazda” ówczesnej Europy – słonica Hansken.
Rynek i Ratusz (pierwsze dwa punkty na słoniowym szlaku) mieliśmy już zaliczone, udaliśmy się zatem do punktu trzeciego (głównego naszego celu w mieście) – kościoła ze sławetną wieżą.
Kościół Mariacki pw. Macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny okazał się rzeczywiście budowlą imponującą. Datowany na wiek XII również w swym wnętrzu zachował wiele cennych zabytków, m.in. gotyckie, renesansowe i barokowe kamienne płyty nagrobne, epitafia czy stalle. Kościół szczyci się także swoimi dzwonami, z których jeden odlany w 1399 r. należy do najstarszych w Polsce. Ważnymi zabytkami są tu także: organy, witraże oraz znajdujący się na głównym ołtarzu obraz Najświętszej Maryi Panny z Dzieciątkiem. Niestety nie udało nam się obejrzeć panoramy miasta z imponującej wieży kościoła – taras widokowy nie był udostępniony dla zwiedzających. Z poczuciem niedosytu i jakby troszkę oszukani przez „internetowe zachęty” ruszyliśmy dalej.
Kolejnym punktem na „Szlaku Słonia” okazał się Pałac nad Młynówką, którego historia sięga ponoć wieku XIII. Budynek będący początkowo klasztorem norbertanek na pałac przebudowany został w roku 1619. Okres największej świetności przypadł mu natomiast w czasie rezydentury księcia Ludwika Wirtemberskiego i jego małżonki Marii Anny z Czartoryskich. Obecnie w pałacu mieści się Muzeum oraz Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy. Przy pałacu podziwiać mogliśmy również figurę osławionej słonicy.
Piątym punktem szlaku był wybudowany w roku 1905 most żelbetonowy. Liczący prawie 54 m długości wyróżnia się on bogatą dekoracją rzeźbiarską, maskującą żelbetonowe elementy nośne.
Z potężnych ongiś murów obronnych z XII w. do naszych czasów przetrwała na szczęście większość murów z czatowniami (o długości ok. 1600m i wysokości w fragmentach nawet do 6 m), baszta prochowa oraz pozostałość fosy od zachodniej strony miasta. To one wraz z Basztą Kaszana (Prochową) z XIV w. stanowiły punkty szósty i siódmy słoniowej trasy.
Kolejnym, przedostatnim punktem szlaku była Kaplica św. Ducha – gotycki budynek z przełomu XIV/XV w. Kaplica, która po raz pierwszy pojawiła się w dokumentach w roku 1209 jako kaplica szpitalna, przechodziła różne koleje losu. Była m.in. magazynem soli (w XVIII w.) czy aulą szkoły żeńskiej (od 1902 r.). Obecnie Kaplica służy jako cerkiew wiernym parafii prawosławnej.
I tak oto doszliśmy ponownie do rynku, gdzie na jednym z budynków znajduje się ostatni element „Szlaku Słonia” – datowany na 1639 rok wizerunek słonia podnoszącego trąbą miecz oraz stojącego obok tresera (logo turystyczne miasta).
Ogólnie miasto Trzebiatów zrobiło na nas pozytywne wrażenie. Mogliśmy obejrzeć naprawdę ciekawe zabytki architektury i tylko trochę żal, że z tarasem widokowym nam nie wyszło…
Generalnie nasz siedmiodniowy nadmorski pobyt, mimo nie zawsze sprzyjającej aury, uznajemy za owocny w pozytywne wrażenia. Udało nam się miło, rodzinnie spędzić czas, sporo przewędrować (czasem mimo przeciwności losu) i sporo zobaczyć (choć nie zawsze wszystko to co chcieliśmy), świetnie się przy tym bawiąc. Mądrzejsi o zdobyte doświadczenia już snujemy plany na przyszłoroczne wakacje. Jako, że wszyscy pokochaliśmy morze, nasz wybór padnie prawdopodobnie na Darłówko i okoliczne latarnie morskie. Pożyjemy, zobaczymy.